piątek, 2 listopada 2012

memories...

W czwartek mieliśmy święto. Każdy wie jakie. Pierwszy listopada, dzień w którym wspominamy, rozpamiętujemy i tęsknimy. Tęsknimy cały czas, ale tego dnia wszystko wygląda jakoś inaczej.

Widok rozświetlonego cmentarza wieczorem jest wspaniały, ale dlaczego to nie wygląda tak co dzień. Przecież pamiętamy o naszych bliskich cały czas, więc po co te znicze... Oczywiście rozumiem tradycja, zwyczaje i te sprawy, ale wydaje mi się to jakieś takie fałszywe (nie wiem czy to odpowiednie słowo). Czy jeśli ktoś zapalił znicza za 1,50zł to tęskni i modli się mniej niż ten ze zniczem za 40zł... Nie wydaje mi się. Uważam, że szczera modlitwa w zupełności wystarcza...

W lipcu 2009 stała się pewna rzecz. Był to najgorszy dzień w moim życiu i chyba nigdy go nie zapomnę. Stoję dziś nad grobem Antka i cały czas mam to przed oczami. Słońce, wakacje, woda - wszystko pięknie. Wracamy z gór (już nawet nie pamiętam gdzie wtedy byliśmy), ale przed powrotem do domu, zatrzymujemy się jeszcze nad jeziorem. Miał to być tylko postój żeby wyprostować nogi, ale była taka piękna pogoda, więc zachciało się nam pojeździć rowerkami wodnymi. No i wsiedliśmy. Było świetnie, ścigaliśmy się, chlapaliśmy... Czego więcej potrzeba? Może wejść do wody? Czemu nie... Wydawało się, że będzie super zabawnie. Ale nie było. Na początku krzyczał, wynurzał się i znów tonął. A my się śmialiśmy, bo przez chwilę byliśmy przekonani, że żartuje. Ale nie żartował. Utonął. A my nie mogliśmy nic zrobić. Nie pomogliśmy mu. Ją wyciągnęliśmy, całe szczęście. Ale on poszedł na dno. Rozbił głowę o kamienie i utopił się. Pomoc nadeszła za późno. Piętnaście minut pod wodą to naprawdę długo. Wydawało mi się jakby mijały godziny, a łodzi ratunkowej nadal nie było. Zabrali nas. A jego wciąż nie było. Był cały czas pod wodą, woda była mętna i nie mogli go znaleźć. Po jakimś czasie jednak się udało. Był siwy, cały prawie fioletowy. Przestałam na chwilę oddychać. Całe to popołudnie pamiętam jakby było wczoraj. Całą drogę powrotną płakałam. Płakali wszyscy. Bo Antek był fantastycznym człowiekiem, nie znam takiego drugiego kolesia jak on. Ale przecież wszystko miało być dobrze. Miał się obudzić w szpitalu, dojść do siebie i mieliśmy się bawić na jego szesnastce za parę dni... Na drugi dzień rano wstałam i dostałam smsa od jego siostry "On nie żyje". Odpisałam jej żeby się nie poddawała, że trzeba mieć nadzieje, że wszystko będzie dobrze... Ale on już nie żył od kilku godzin. Zmarł w dzień swoich szesnastych urodzin...
Niezła historia, co? Ale prawdziwa... Bardzo często o tym myślę i obwiniam się, że nic nie zrobiłam. Właściwie to nie mogłam nic zrobić, ale jednak kurwa on zginął na moich oczach. A miało być tak pięknie... Dziewczyna, która skoczyła z nim do wody przeżyła. Wyciągnęliśmy ją. Jego już nie. On zmarł. Na naszych oczach...

Twardowski każde spieszyć się z miłością do ludzi, ponieważ szybko odchodzą. I ma rację. Nigdy nie wiadomo kiedy odejdą nasi bliscy. A to jest okropne - strata bliskiej osoby. Warto więc docenić to, że przyjaciółka jest przy mnie kiedy jej potrzebuję i podziękować jej za to. Podziękować mamie, za to że robi mi kanapki do szkoły i ścieli mi łóżko, bo ja nigdy nie mam na to czasu. Podziękować tacie, że wciąż naprawia mi rower i ogląda ze mną wieczorem filmy. Zamiast znowu wydrzeć się na siostrę uściskać ją i podziękować jej za to że mnie wspiera i mogę na nią zawsze liczyć. Umieć docenić zwykłe rzeczy jakie ludzie robią dla nas codziennie. Przeprosić rodziców, że znowu wróciłam za późno. Albo zamiast iść na piwo ze znajomymi, zostać w domu i pooglądać z rodzinką telewizję. Bo kiedy ich zabraknie nie będzie już czasu na nic. Będziemy żałować, że nie zdążyliśmy im czegoś powiedzieć...

Ten listopadowy dzień, zmusza do refleksji. Jeszcze ta jesienna pogoda - szaro, deszczowo, zimno i smutno. Jedyne na co mam chęć to koc, herbata i słuchawki... I zanurzam się w swoim świecie. 

Miłego weekendu i pamiętajcie, żeby powiedzieć swoim bliskim, że ich kochacie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz